To chyba jest zły fragment. W zasadzie nawet nie zbetowany. Jestem z niego niezadowolona i ogólnie oficjalnie stwierdzam od razu że ssie. Pewnie będę go poprawiać jeszcze sto tysięcy razy. Ale jesnocia.
07.09: tekst został już przejrzany, więc pewnie jest lepiej. Uwaga techniczna: przyjęty format zapisu czasu jest pełni zamierzony i wywodzi się z notacji wojskowej.
O 0427 obudził ją przerażający jazgot dobywający się z zainstalowanego na ścianie pokoju komunikatora. Chwilę jej zajęło, nim zorientowała się, że jakimś cudem dotarła do własnego, niewygodnego łóżka. Ewidentnie zabrakło jej jednak siły i przytomności, żeby rozebrać się z zabłoconego kombinezonu i w efekcie cała prycza była zasyfiona. Powinna sprzątnąć ten szlam jak najszybciej, zwłaszcza, że jeśli nawet nie był radioaktywny (tego zabezpieczenia bazy by nie przepuściły), to wolała się nie zastanawiać, jakie gówno w nim przywlokła.
Tymczasem jednak komunikator domagał się jej uwagi głośnym wyciem. Niechętnie odebrała – na ekranie natychmiast wyświetliła się twarz Inspektora.
– Dłużej się nie dało? – Spytał z przekąsem. – Próbki są zanieczyszczone, o 1200 w laboratorium mają się znaleźć nowe. – Zawieszony na ścianie monitor zgasł, gdy połączenie zostało przerwane.
Bezdomna skrzywiła się, masując obolały kark. Było dla niej absolutnie oczywiste, że Szacazew nagrał to jeszcze poprzedniego wieczora i specjalnie nastawił odbiór na godzinę zbyt wczesną, by miała szanse się wyspać, a zbyt późną, by był sens wracać do łóżka. Sam nigdy by nie wstał o tej porze, a do tego ani słowem nie skomentował jej wyglądu – co normalnie byłoby nie do pomyślenia.
– Dzięki Ci, Panie, za drobne błogosławieństwa – wymruczała w stronę opustoszałych Niebios, rozglądając się po pomieszczeniu i usiłując pozbierać myśli. Wczesna pobudka miała tę zaletę, że dawała jej szansę na doprowadzenie siebie i kwatery do jako takiego porządku, zanim będzie musiała wracać na radiowyspę.
Zdjęła z siebie zanieczyszczony kombinezon – wcześniej wyjmując bransoletę z kieszeni – wrzuciła go do zsypu, po czym to samo zrobiła z zapaskudzonymi kocami leżącymi na pryczy. Śliski materiał pod spodem również nie uniknął zabrudzenia, ale nie było to nic, z czym nie poradziłaby sobie woda i trochę odkażacza.
Złotą ozdobę schowała do szafki, zakrywając ją maską – nie mogła trzymać jej tam zbyt długo, jako że Szacazew chętnie korzystał ze swojego prawa do wizytowania pomieszczeń mieszkalnych podkomendnych – ale póki co, taka kryjówka musiała starczyć. Sięgnęła do dyspozytora po świeże ubranie, ale zrezygnowała – najpierw powinna się umyć. Przygarbiona wyszła z pokoju i skierowała się pod zbiorcze prysznice.
Ku jej dużemu zdziwieniu, był tam już Halphas. Z tego, co wiedziała, choć również podlegał pod Szacazewa, Inspektor nie ganiał go tak, jak jej – zdawało się, że katowanie Glorii i Upadłego Moriela, z którym zresztą też pozostawała w dość zażyłych stosunkach, wystarczało człowiekowi w zupełności.
– Co ty tu robisz o takiej morderczej porze? – Spytała, wyciskając na rękę odkażający żel kąpielowy. Demon, zamiast odpowiedzieć, przyjrzał jej się z lekkim niepokojem w intensywnie żółtych oczach.
– Wyglądasz, jakby cię Lewiatan przeżuł i wypluł – oznajmił, spłukując pianę z włosów.
– Nie Lewiatan, a ten mały ohydek – odpowiedziała z ciężkim westchnieniem – ale poza tym, z grubsza się zgadza.
– W takim razie, to raczej ja powinienem pytać, dlaczego jesteś tutaj, a nie u siebie – Halphas wyszedł spod strugi wody i sięgnął po ręcznik. Gloria żachnęła się lekko.
– Moje wczorajsze próbki jakimś cudem okazały się zanieczyszczone. – Błoto trzymało się w jej włosach mocno, więc sięgnęła po kolejną porcję żelu.
Zanim go jednak wycisnęła, poślizgnęła się na mokrej posadzce. Rozpaczliwie rozłożyła skrzydła, próbując zachować równowagę, ale zahaczyła o sąsiedni natrysk. Niespodziewane uderzenie w czułą, osłoniętą jedynie cienką warstwą skóry kość wycisnęło jej łzy z oczu. Padła na podłogę, uderzając czołem w kant dyspozytora. Spływająca jej po twarzy woda zabarwiła się purpurowo od krwi z płytkiego rozcięcia.
Halphas skrzywił się, podając jej rękę.
– Ślicznotko, ledwo się na nogach trzymasz – powiedział poważnym tonem, podciągając ją na nogi. – Wyjście w teren jest ostatnią rzeczą, którą powinnaś teraz robić.
Anielica zbyła go machnięciem ręki.
– To tylko małe rozcięcie – odparła wymijająco, podnosząc się na nogi i ponownie wyciskając odkażacz na dłoń. Obita kostka w skrzydle bolała jak diabli, ale nie zamierzała się tym przejmować. Chciała szybko odbębnić dzisiejsze zlecenie i wykorzystać resztę dnia na odpoczynek, jeśli tylko jej się uda wymknąć Szacazewowi. Zadrapanie na czole zapiekło wściekle, gdy spłynęła na nie piana, więc z furią spłukała substancję i szybko wyszła spod prysznica. Poślizgnęła się ponownie, ale tym razem udało jej się zachować równowagę, więc wyciągnęła z dyspozytora ręcznik, którym owinęła długie włosy.
Halphas cały czas stał pod ścianą, z miną, którą Gloria uznałaby za zmartwioną, gdyby tylko dopuszczała do siebie podobne myśli.
– Polecę z tobą, co? – Zaproponował nagle. – Ostatnio jakoś tylko latam z mało ważnymi papierami po bazie, Ariel spokojnie ogarnie to sama, a mi by dobrze zrobiło rozruszanie kości.
Anielica spojrzała na niego zaskoczona.
– Szacazew nie będzie się czepiał?
Halphas wzruszył ramionami; szpony na przegubach skrzydeł stuknęły cicho o niski sufit.
– Najwyżej się trochę porzuca; mam wrażenie, że nie bawię go tak jak ty. – Spojrzał w przestrzeń gdzieś za głową Glorii. – Może dlatego, że ja nie mam oporów przed włażeniem mu w dupę tak głęboko, jak sobie tylko życzy. Sądzę, że powinnaś to przemyśleć.
Gloria skrzywiła się paskudnie.
– Nawet gdybym miała na to ochotę, ten typek brzydzi mnie tak, że zwyczajnie nie byłabym w stanie się do tego zmusić. – Zrzuciła ręcznik do zsypu. – Chcę zrobić u siebie trochę porządku i ruszyć koło 0600.
Nie było to zaproszenie, ale też nie odmowa. Tak naprawdę, Gloria sama nie była pewna, czy chce, żeby demon jej towarzyszył: z jednej strony należał do nielicznych osób, którym ufała, a ona – choć nie chciała tego przyznać głośno – wciąż była osłabiona. Z drugiej, nie była pewna, czy Inspektor nawet, jeśli daruje Halowi, nie uzna tego za kolejny powód, żeby przyczepić się do niej. Wychodząc, złowiła jeszcze kątem oka ruch płomiennoczerwonej grzywy, gdy demon kiwnął głową.
Powoli wróciła do apartamentu, gdzie wreszcie wyciągnęła świeży kombinezon z dyspozytora. Wciągnęła go powoli – wciąż była obolała – i zapięła tylny panel, krzywiąc się okropnie. Skrzydła wymagały, by ubrania Bezdomnych miały z tyłu długie, zapinane rozcięcia. Fakt, że uniformy terenowych pracowników korporacji były kombinezonami, wymuszał z kolei, by te zapięcia ciągnęły się od karku do górnej części skrzydła. Zapinanie tego – najpierw zatrzaski z tyłu stójki, potem suwaki magnetyczne – było niewygodne nawet, gdy Gloria nie miała ponaciąganych mięśni pleców. Teraz było prawdziwą drogą przez mękę. Przy całej jednak swojej niechęci do takiego stroju, nie miała za bardzo wyboru – po pierwsze, zdobycie jakiegokolwiek innego ubrania mogłoby być problematyczne, po drugie, Szacazew bez wątpienia by się przyczepił, po trzecie i najważniejsze – musiała docenić ochronne właściwości korporacyjnych mundurów; skompletowanie innego, równe odpornego stroju, było w tej chwili praktycznie niewykonalne.
Ubrana, wyciągnęła z szafki bransoletę, przyglądając jej się uważnie. Najchętniej zabrałaby ją ze sobą, ale nie mogła wymyślić gdzie ją schować. Jedyna kieszeń kombinezonu była niewielka – o ile raz miała szansę przechować drobiazg bez zwracania niczyjej uwagi, to Szacazew w końcu zauważyłby wybrzuszenie na ramieniu, jeśli nosiłaby ją tam dłużej. Do tego strój był dość obcisły, więc nawet, gdyby udało jej się zmieścić ozdobę pod rękawem, odcinałaby się wyraźnie. Na wierzchu mieć jej z oczywistych przyczyn nie mogła. Pasy na sprzęt miały tylko zaczepy i kieszenie przeznaczone na bardzo konkretne wyposażenie – gdyby nawet zostawiła któryś z jego elementów, zwalniając miejsce na emitującą przyjemne ciepło bransoletę, to, jeśli Szacazew miałby ochotę myszkować w jej pokoju, byłoby to dla niego równie interesujące, co tajemniczy artefakt.
Rozejrzała się po ascetycznym pomieszczeniu, szukając jakiegoś rozwiązania. W pokoju było mało sprzętów: szafka, prycza, stolik z dwoma krzesłami. W jedną ze ścian wbudowany był duży wyświetlacz, zintegrowany z jej nawikomem, w drugą dyspozytory i klapa zsypu. Całe pomieszczenie wyłożone było dużymi, jasnymi płytami z nanotriopolirytu – gładkiego, twardego i odpornego na uszkodzenia tworzywa.
W końcu, po długim namyśle spróbowała podważyć jeden z paneli koło wyświetlacza – było to dość ryzykowne, ale kojarzyła niewyraźnie, że koło urządzenia powinny być jakieś puste przestrzenie pod panelami. Podniesienie nożem skraju płyty zajęło jej blisko godzinę – w międzyczasie kilkukrotnie była bliska zarówno uszkodzenia wyświetlacza, jak i złamania ostrza – jednak jej wysiłki zostały w końcu nagrodzone odsłonięciem niewielkiej przestrzeni – ozdoba wchodziła tam niemal na styk, dotykając organiczno-kwarcowego układu scalonego. Ekran zamigotał przez chwilę, ale gdy puściła płytę, pozwalając jej wrócić na miejsce, obraz znów był stabilny.
Była już 0607, gdy wreszcie skończyła – zerknęła na pryczę z lekką niechęcią, nieco zirytowana, że nie udało jej się oczyścić na czas – sprawnie więc wbiła się w swoją uprząż, przypięła nawikom do ramienia i sięgnęła do dyspozytora po swoją poranną porcję tabletek.