20130811

I: Zabawka (część druga)

Kilkanaście minut późnie przed Glorią zamajaczyła zielona plama radiowyspy. Coś się nie zgadzało. Obszar jadowitej zieleni był wyraźnie większy, niż wynikało to z map. Nie zastanawiała się jednak nad tym zbyt długo. To musiało być tutaj – inne wysepki znajdowały się w odległości kilkunastu mil od tego miejsca, a koordynaty były jednoznaczne.

Obniżyła lot, szukając dogodnego punktu do lądowania. Próbki musiała pobrać w głębi zarośli, bo na granicach często były zanieczyszczone. Normalnie wylądowałaby na skraju i przeszła się kawałek, jednak z braku czasu postanowiła lądować między drzewami.

Taka próba byłaby karkołomna nawet w normalnej sytuacji – olbrzymie skrzydła nie były przystosowane do manewrowania w gęstwinie. W jej obecnym stanie, to po prostu nie mogło wyjść, tak jak powinno. Niezdarnie uchyliła się przed większością gałęzi, jednak kilka metrów nad ziemią zahaczyła zdrowym skrzydłem o wystający konar. Ostatni odcinek pokonała błyskawicznie, lądując niezgrabnie w bagnie.

Nim wygrzebała się z błota, straciła kilka kolejnych, cennych minut. Gdy otrzepywała się, bezskutecznie usiłując pozbyć się cuchnącej brei z kombinezonu, złowiła kątem oka jakiś ruch. Wyuczone instynkty wojownika wzięły górę. Zamarła, ściskając w dłoni miotacz płomieni – zwykle najskuteczniejszą broń na mutantów. Ostrożnie, powoli, tak, by nie zdradzić swojej pozycji, odwróciła się w stronę, gdzie zauważyła podejrzane poruszenie. Miała nadzieję, że cokolwiek czaiło się w zieleni, nie było dość bystre, by skojarzyć łomot, który zrobiła spadając, z zagrożeniem. Ani posiłkiem, to byłoby równie niewskazane.

Przez chwilę nie widziała niczego. Po chwili znów coś się poruszyło – tym razem kilkanaście metrów dalej. Gdyby stała tam, gdzie wylądowała, tajemnicza istota znalazłaby się dokładnie za jej plecami. Tym razem ruchowi towarzyszył błysk czerwieni.

Skradała się całkiem nieźle, niestety na jej niekorzyść działały jej olbrzymie rozmiary. Ze złożonymi skrzydłami, wystającymi nad głową, mierzyła ponad dwa metry, a to nie ułatwiało przekradania się wśród ciasno splecionych gałęzi. Wciąż ogłupiała po Burzy, robiła dużo więcej hałasu niż planowała, jednak oczekiwany atak nie nadszedł. Zatrzymała się za wyjątkowo rozrośniętym krzakiem, usiłując cokolwiek dostrzec przez splątane gałęzie.

Mgnienie czerwieni powtórzyło się nagle, tuż po jej lewej. Odwróciła się ostrożnie i jej oczom ukazał się przedziwny widok.

Kilkuletnia dziewczynka, ubrana w czerwony sweter, przypominający ubrania noszone przez zamożnych ludzi przed Apokalipsą, bawiła się w błocie radiowyspy kilka metrów od anielicy. Długie, starannie rozczesane blond włosy spływały kaskadą na plecy dziecka, które jak gdyby nigdy nic, grzebało w szlamie. Z tego, co Gloria mogła dostrzec, ani sweterek z miękkiej wełny, ani jasna spódniczka, ani nawet białe skarpetki nie nosiły najmniejszych śladów zniszczenia czy zabrudzenia.

Bezdomna zastygła nieruchomo, oszołomiona surrealistycznym widokiem. Nawet w bezpiecznych bazach bogaczy, tak zdrowe, czyste, dobrze odżywione i ubrane dziecko należało do rzadkości. Co dopiero w dziczy, na wyspie radiacyjnej, bawiące się w błocie.

Niepewna, co zrobić, wpatrywała się w dziewczynkę przez dłuższą chwilę. Instynkt podpowiadał jej, że dziecko trzeba zabrać stąd jak najszybciej. Rozsądek, że przebywająca tu przecież dłużej od niej dziewczynka już dawno przyjęła potężną dawkę promieniowania. Mutacje i choroby były już nieuniknione, nie ważne jak szybko by zainterweniowała. Do tego Szacazew z przyjemnością skorzysta z jej rosnącego opóźnienia i na pewno nie wzruszy go ratowanie martwego już dziecka.

Nim zdążyła podjąć jakąkolwiek decyzję, dziecko odwróciło się do niej. Dziewczynka uśmiechnęła się i puściła oczko do anielicy. Zaskoczona Gloria mrugnęła – gdy otworzyła oczy, Czerwonego Sweterka już tam nie było. Bezdomna rozejrzała się, ale dziecko zniknęło, jakby się rozpłynęło. Ostrożnie podeszła do miejsca, gdzie mała siedziała przed chwilą. Na miękkim, kleistym gruncie nie mogła dostrzec najmniejszego śladu. Niczego. Jakby nikogo tam nie było.

Z oszołomienia wyrwało ją rytmiczne pikanie nawikomu. Urządzenie odliczało właśnie kolejny półgodzinny interwał – a to oznaczało, że anielicy dawno już nie powinno tu być, podczas gdy nawet nie zdążyła zebrać próbek! Gwałtownym ruchem wyrwała pierwszą z pięciu probówek przyczepionych do pasa na piersi i nerwowo zabrała się do pracy.

Kończyła już, napełniając ostatnie naczynie szaroburym szlamem, gdy w rozmiękłym gruncie mignęło jej coś jasnego. Jasnego i błyszczącego.

Szturchnęła tajemniczy przedmiot butem, nieszczególnie mając ochotę na ponowne grzebanie się w błocie. Gdy przedmiot tylko dotknął pokrycia ciężkiego buciora, poczuła charakterystyczne, magiczne ciepło. Skuliła się odruchowo, oczekując uderzenia paralizatorów... Które nie nastąpiło. Zaintrygowana uklękła, rozgrzebując grunt, by po krótkiej chwili wyłowić intrygujący obiekt.

W ręku trzymała bransoletę z białego złota, wypolerowaną i błyszczącą, jakby ledwie przed chwilą spadła na ziemię. Nawet jeśli dziewczynka nie była złudzeniem, było to praktycznie niemożliwe – takiej biżuterii nie widziano od stuleci. W dzisiejszych, niespokojnych czasach nikt nie tworzył takich rzeczy, a jeśli nawet ktoś wszedł w posiadanie takiego przedmiotu, szybko przetopiłby go na podzespoły. Z braku możliwości, ozdoby robiono z dużo prostszych materiałów: skóry, tanich metali, tkanin, drewnianych koralików, barwionego szkła. Gloria słabo znała się na sztuce i modzie śmiertelników, jednak miała wrażenie, że takich klejnotów nie noszono od końca XXII stulecia. Trzeba przyznać, że ciężka, pleciona ozdoba była piękna. Składała się z masy drucików różnej grubości, posplatanych w wyrafinowane formy, tak że tworzyły wrażenie jednej, misternie grawerowanej całości. Jednak najbardziej zdumiewające było to pulsowanie potężnej magii, która jakimś sposobem była kompletnie niewykrywalna dla czujników w jej skrzydle.

Bezdomna szybko wcisnęła znalezisko do kieszeni kombinezonu. Nie miała czasu się tym teraz zajmować, ale koniecznie chciała zbadać tajemniczy przedmiot gdy tylko znajdzie wolną chwilę. Nie tracąc więcej czasu, wzbiła się do lotu i szybko skierowała w stronę bazy. Przykrą świadomość zmarnowanego czasu łagodziło trochę kojące ciepło, rozprzestrzeniające się z kieszeni jej kurtki i łagodzące nieco obolałe mięśnie. 

Tak jak przewidywała: była w połowie drogi do bazy, gdy komunikator zgłosił połączenie priorytetowe. Wciąż miała trochę czasu, ale i ona i Szacezew doskonale wiedzieli, że nie zdąży.

– Gdzie jesteś? – Spytał oschle Inspektor, gdy tylko odebrała.

– Półtorej godziny lotu od bazy – zameldowała niechętnie.

– W ciągu dwudziestu minut chcę mieć próbki w laboratorium. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. – Przez oschły ton mężczyzny przebiło się coś na kształt satysfakcji. – A potem chcę cię widzieć w moim gabinecie, z raportem.

– Tak jest – wycedziła anielica przez zaciśnięte zęby. Właściwie w tym momencie mogła przestać się spieszyć. Już dawno przekroczyła planowany czas operacji, a skoro Piotr Siergiejewicz zażyczył sobie, by stawiła się do raportu, już nic nie mogło pogorszyć jej sytuacji.

Na szczęście rozłączył się od razu po przekazaniu rozkazów. Czasem lubił ciągnąć dyskusję w nieskończoność tylko po to, żeby znaleźć kolejny pretekst do "dyscyplinowania". Tym razem jednak wyglądało na to, że czuł się usatysfakcjonowany jej niepowodzeniami. Zgodnie z regulaminami Korporacji miał już dość argumentów, żeby podciągnąć ją do odpowiedzialności – zwłaszcza, że była stuprocentowo pewna, że w dokumentach nie było najmniejszej wzmianki o Burzy. Ze sprzętu bardzo rzadko dało się wyciągnąć jakiekolwiek logi na ten temat – nawet jej nawikom sprawdzał się w terenie tylko dlatego, że po prostu przy Burzach psuł się jeszcze bardziej – a słowo Bezdomnych nie miało w firmie żadnej wartości dowodowej.

Westchnęła ciężko i zwolniła, by nie nadwyrężać zmęczonych mięśni. Nie było sensu, skoro i tak Piotr Siergiejewicz już ją zaprosił na randkę.

Dotarła do bazy dwie godziny później. Jej największymi marzeniami były w tym momencie łyk czegoś mocniejszego w kantynie i spokojny sen. O jednym i drugim mogła zapomnieć.

Laborantka odbierająca od niej próbki musiała być nowa. W kieszeń fartucha wszytą miała czerwoną przepustkę – najniższą rangę przydzielaną ludziom pracującym w Korpo. Na widok olbrzymiej Bezdomnej o pokiereszowanej twarzy wyraźnie zbladła, probówki odbierając trzęsącymi się rękoma. W innej sytuacji bawiłoby to Glorię – nie teraz.

– Nie stłucz – warknęła na dziewczynę – straciłam na nie cały dzień. – Laborantka rozdygotała się jeszcze bardziej, słysząc skrzypiący głos wojowniczki. Z jakiegoś powodu zirytowało ją to jeszcze bardziej, ale darowała sobie dalsze uwagi. Było nie było, laborantka wciąż mogła złożyć na nią skargę, co bez wątpienia ucieszyłoby przełożonego Glorii. Odwróciła się na pięcie i powlokła do sektora D, gdzie mieścił się gabinet Szacazewa. 

– Jesteś spóźniona co najmniej pół godziny – poinformował ją od progu. W głosie Inspektora słychać było źle tłumioną radość. Gloria wzruszyła tylko ramionami. Było jej już absolutnie wszystko jedno.

– Raport – zażądał Szacazew, oblizując spierzchnięte wargi. Piotr Siergiejewicz był naprawdę odrażającym typem. Niski, pulchny, sięgał Glorii najwyżej do łokcia. Gdy z nią rozmawiał, zawsze pierzchły mu usta, latały miękkie rączki, a rybie spojrzenie nie mogło skupić się w jednym miejscu na pięć sekund.

Anielica przełknęła obrzydzenie, przybierając kamienny wyraz twarzy. Dawno już się nauczyła, że to najlepszy sposób na małych, podłych ludzi, podobnych do Inspektora. Wbiła wzrok w ścianę gdzieś za przełożonym i zaczęła recytować obojętnym tonem.

– Godzina 0600 wylot z bazy, kierunek NWW, godzina 0720 zaobserwowana Burza magiczna, godzina 0815 zakończenie przygotowywania kryjówki... – W ten beznamiętny sposób zrelacjonowała cały dzień, nie wspominając ani o bólu towarzyszącym przejściu Burzy, ani o dziwnym dziecku i tajemniczej bransolecie. Zebranie myśli wymagało sporo wysiłku; była wykończona samym dzisiejszym dniem, a do tego nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio przespała zdrowe cztery godziny. Sukinsyn miał zwyczaj złośliwie wyrywać ją ze snu zupełnie kretyńskimi wiadomościami.

– Długo ci zeszło na radiowyspie. Znalazłaś coś ciekawego? – Spytał, siląc się na równą obojętność. Nie szło mu to najlepiej. Możliwość udowodnienia swojej domniemanej wyższości nad dumną Bezdomną ekscytowała go w zupełnie niezdrowym stopniu. Glorię to wszystko brzydziło – z pewnym rozrzewnieniem zaczęła wspominać poprzednich przełożonych. Większość z nich nie miała zwyczaju pastwić się nad Bezdomnymi dla czystej rozrywki, a nawet ci, którzy mieli takie zapędy, mieli nieco więcej klasy.

– Melduję, że nic nie znalazłam, Inspektorze – odpowiedziała, dalej wbijając wzrok w ścianę, jakiś metr nad głową Szacazewa. Z każdą chwilą utrzymanie prostej, obojętnej postawy było coraz trudniejsze. Po dzisiejszej wyprawie wszystkie mięśnie bolały ją tak, że niemal przyprawiały o mdłości – a jakby tego było mało, wciąż nie przeszło jej nieprzyjemne, osłabiające pulsowanie z tyłu czaszki – typowa przypadłość po Burzy.

– Czyli chcesz mi powiedzieć, że napełnienie pięciu probówek zajęło ci ponad czterdzieści minut? – drążył, wybijając palcami nierówny rytm o blat biurka.

– Tak, Inspektorze. – Gloria wiedziała, że jeszcze chwila rozmowy ze ścianą sprawi, że obrzydliwy śmiertelnik zacznie się denerwować, a to oznaczało, że sięgnie po konsolę sterującą jej protezą. Jednak nawet to było lepsze niż spełnienie choćby najmniejszej jego zachcianki.

Przewidywania spełniły się szybciej, niż oczekiwała. Ból rozlał się po jej nerwach błyskawicznie, zginając ją w pół i zmuszając do spojrzenia na przełożonego. Chyba z wrażenia się zaślinił, bo różowe, kobiece usteczka zaczęły się mu dziwnie błyszczeć. Skrzywiłaby się z niesmakiem, gdyby nie to, że żywy ogień palący jej żyły, już ją zmusił do grymasu.

– Chcesz mi powiedzieć, że jesteś leniwa, bezużyteczna i niezręczna? Mimo tego, że pracujesz tutaj już... – Zerknął w papiery, chociaż wiedziała, że pamięta doskonale. – Sto dziewięćdziesiąt trzy lata?

Lewą ręką, nie patrząc, wstukał coś na ekranie konsoli. Ogień zaczął przygasać na moment, po to, by za chwilę rozgorzeć znowu. Szacezew włączył tryb falowy, dużo gorszy od stałego, równego bólu, do którego można się było w końcu przyzwyczaić. Mimo to, Gloria milczała.

– A może chodzi o to, że jesteś zwyczajnie niezdyscyplinowana i urządzasz sobie nieregulaminowe spacerki w godzinach pracy? – Oblizał się znowu, a oczy mu rozbłysły. Znów dotknął konsoli, zmieniając rytm paralizatorów. Bezdomna nadal nie wydała z siebie dźwięku, obawiając się, że każda próba odpowiedzi skończy się jękiem. A na to nie mogła sobie pozwolić, ten wykolejeniec tylko na to czekał. Pozwoliła jednak sobie na przelotną, nieco oderwaną myśl: ciekawe, ile jeszcze potrwa, zanim skurwysyn trwale uszkodzi jej układ nerwowy. W przeciwieństwie do swoich poprzedników, Szacazew traktował swoich podkomendnych jak łatwe do wymiany przedmioty, w ogóle nie zastanawiając się nad tym, czy po jego działaniach będą w ogóle zdolni do pracy. Anielica czasem miała wrażenie, że niczym okrutne dziecko próbuje sprawdzić, ile nóg musi wyrwać musze, żeby przestała chodzić.

Nie zadając kolejnych pytań, zwiększył natężenie mocy, obserwując Glorię z chorą fascynacją. Najwyraźniej miał nadzieję, że anielica w końcu zacznie krzyczeć. Wreszcie, gdy wędrujący w górę suwak powalił ją na kolana, wyłączył urządzenie, najwyraźniej niezadowolony.

– Możesz odejść. Jestem zawiedziony. – Gloria była absolutnie pewna, że nie mówił o jej opóźnieniu.

Gdy tylko znalazła się za drzwiami gabinetu, siły z niej opadły. Powoli ruszyła w stronę bloku mieszkalnego, powłócząc nogami. Mijani na korytarzu ludzie rozmywali się jej w oczach, choć miała wrażenie, że niektórzy przyglądają się jej uważnie. Nie była w stanie się jednak nad tym zastanawiać.

Doprowadzenie Bezdomnego do takiego stanu nie było rzeczą prostą; jednak nawet maszyna, gdy traktuje się ją źle przez dłuższy czas, w końcu się zepsuje. A Gloria, jeśli kiedykolwiek maszyną była, to przestała nią być w dniu, kiedy spadła na Ziemię. Okazało się, że jest podatna na ból, że krwawi, gdy się ją zrani, że celny strzał może strzaskać jej kości skrzydła – a gdy nie zostanie opatrzone dość szybko, może wdać się w nie gangrena, jak u każdej żywej istoty.

Podobne, gdy zamiast odpoczynku mogła liczyć jedynie na ciągły ból – czy to za sprawą przełożonego, czy nieszczęsnych Burz. Nie dało się tego znosić miesiącami i wyjść bez szwanku. W jednym z ostatnich przebłysków przytomności anielica z zaskoczeniem stwierdziła, że i tak trzymała się dużo dłużej, niż się mogła spodziewać – jednak planowana wizyta w kantynie zdecydowanie straciła priorytet. 

8 komentarzy:

  1. No i znowu się nie zawiodłam. Tylko postać Piotra jest trochę przerysowana, ciężko mi sobie wyobrazić aż takiego skur*****, ale wiem, że i tacy istnieją. Mógłby mieć jakąś dobrą cechę, np. nie okazywać swych sadystycznych zapędów rodzinie i być dobrym ojcem :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przynam, że Piotr Siergiejewicz jest tu dla mnie dużym problemem. On taki jest - jest wredną, zakompleksioną świnią, która jest podła tylko dlatego, że może i na dłuższą metę nie myśli o konsekwencjach. Ale napisanie tego w sposób wiarygodny jest strasznie trudne - ciesz się, że nie widziałaś pierwotnej wersji :D

      Usuń
  2. Nie lubię postapo. Nie przepadam za historiami z aniołami i demonami w rolach głównych.
    I to jest komplement. Bo dobrze mi się czyta. Styl jest przyjemny, nie nazbyt ciężki, ale i nie nadmiernie uproszczony.
    I, szczerze mówiąc, nie wiem, co jeszcze napisać. Nie lubię komentować na samym początku fabuły, bo jeszcze się skompromituję :D. Zapowiada się nieźle.

    OdpowiedzUsuń
  3. A mnie się Piotr podoba! I nawet jeśli jest trochę przerysowany, to jakoś mi to nie przeszkadza. Podoba mi się taki, jaki jest.
    Co do wydarzeń w rozdziale - czy ta dziewczynka była wywołanym magią widziadłem czy, nazwijmy to tak: normalnym duchem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardziej widziadłem, niż duchem, ale to trochę bardziej skomplikowane - przynajmniej było bardziej skomplikowane w początkowym zamyśle, teraz się zastanawiam jeszcze raz, jak zamknąć tę historię i czy nie zmienić częśći założeń - więc dopóki nie będzie twardo powiedziane w tekście, to nie należy nic zakładać na wyrost ;)

      Usuń
  4. Już wczoraj mówiłam, że podoba mi się klimat tego opowiadania ;)
    Postapo lubię, aniołów osadzonych w nim chyba jeszcze nie czytałam, ale pomysł przypadł mi do gustu.
    Brakuje mi trochę jakiś "szerszych" opisów (np. jak baza wyglądała w ogóle). Ze szczegółami jest lepiej :D
    Glorię powoli zaczynam lubić (ja w ogóle często czuję sympatię do bohaterów sponiewieranych :D).
    Piotr jest odrażający :P Choć jeśli się tak zastanowić... Bezdomni byli tak łatwo wymienialnym towarem, że mógł sobie pozwolić na takie zachowanie? No i czy żadnemu aniołowi/demonowi nigdy nerwy nie strzeliły, że nie bał się ich karać we własnym gabinecie? :D
    Co by tu jeszcze powiedzieć? Scena z dziewczynką była bardzo fajna ^^

    Życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. "Kilkanaście minut późnie"
    "nie ważne jak szybko"
    "Podobne, gdy"

    OdpowiedzUsuń
  6. Dowódca-sadysta jest na granicy dopuszczalności - myślę, że w warunkach postapo łatwiej w niego uwierzyć, normalnie już dawno czekałby go sąd wojskowy. W warunkach ekstremalnych ludzie z jednej strony łatwiej dopuszczają do głosu swoje odruchy, a z drugiej strony nikomu nie chce się ich ścigać, bo są pilniejsze sprawy. Nadal jestem ciekawa, jak doszło do tego, że istoty tak potężne jak aniołowie (nawet upadli) znalazły się na samym dole drabiny społecznej i muszą cierpliwie znosić szykany takich szumowin.

    Przy okazji dodam, że podoba mi się określenie "Bezdomni" stosowane na upadłych aniołów. Po pierwsze, jest trafne, po drugie, widać w nim ponurą symetrię - kiedyś boski posłaniec, a teraz bezdomny, czyli samo dno.

    Ten fragment jest chyba do poprawienia: "Podobne, gdy zamiast odpoczynku". Nie powinno być coś w rodzaju "Podobnie jak wtedy, gdy zamiast odpoczynku"?

    OdpowiedzUsuń