20130828

II: Jeden most za daleko (część pierwsza)

To chyba jest zły fragment. W zasadzie nawet nie zbetowany. Jestem z niego niezadowolona i ogólnie oficjalnie stwierdzam od razu że ssie. Pewnie będę go poprawiać jeszcze sto tysięcy razy. Ale jesnocia. 
07.09: tekst został już przejrzany, więc pewnie jest lepiej. Uwaga techniczna: przyjęty format zapisu czasu jest pełni zamierzony i wywodzi się z notacji wojskowej. 

O 0427 obudził ją przerażający jazgot dobywający się z zainstalowanego na ścianie pokoju komunikatora. Chwilę jej zajęło, nim zorientowała się, że jakimś cudem dotarła do własnego, niewygodnego łóżka. Ewidentnie zabrakło jej jednak siły i przytomności, żeby rozebrać się z zabłoconego kombinezonu i w efekcie cała prycza była zasyfiona. Powinna sprzątnąć ten szlam jak najszybciej, zwłaszcza, że jeśli nawet nie był radioaktywny (tego zabezpieczenia bazy by nie przepuściły), to wolała się nie zastanawiać, jakie gówno w nim przywlokła. 

Tymczasem jednak komunikator domagał się jej uwagi głośnym wyciem. Niechętnie odebrała – na ekranie natychmiast wyświetliła się twarz Inspektora. 

– Dłużej się nie dało? – Spytał z przekąsem. – Próbki są zanieczyszczone, o 1200 w laboratorium mają się znaleźć nowe. – Zawieszony na ścianie monitor zgasł, gdy połączenie zostało przerwane. 

Bezdomna skrzywiła się, masując obolały kark. Było dla niej absolutnie oczywiste, że Szacazew nagrał to jeszcze poprzedniego wieczora i specjalnie nastawił odbiór na godzinę zbyt wczesną, by miała szanse się wyspać, a zbyt późną, by był sens wracać do łóżka. Sam nigdy by nie wstał o tej porze, a do tego ani słowem nie skomentował jej wyglądu – co normalnie byłoby nie do pomyślenia.

– Dzięki Ci, Panie, za drobne błogosławieństwa – wymruczała w stronę opustoszałych Niebios, rozglądając się po pomieszczeniu i usiłując pozbierać myśli. Wczesna pobudka miała tę zaletę, że dawała jej szansę na doprowadzenie siebie i kwatery do jako takiego porządku, zanim będzie musiała wracać na radiowyspę. 

Zdjęła z siebie zanieczyszczony kombinezon – wcześniej wyjmując bransoletę z kieszeni – wrzuciła go do zsypu, po czym to samo zrobiła z zapaskudzonymi kocami leżącymi na pryczy. Śliski materiał pod spodem również nie uniknął zabrudzenia, ale nie było to nic, z czym nie poradziłaby sobie woda i trochę odkażacza. 

Złotą ozdobę schowała do szafki, zakrywając ją maską – nie mogła trzymać jej tam zbyt długo, jako że Szacazew chętnie korzystał ze swojego prawa do wizytowania pomieszczeń mieszkalnych podkomendnych – ale póki co, taka kryjówka musiała starczyć. Sięgnęła do dyspozytora po świeże ubranie, ale zrezygnowała – najpierw powinna się umyć. Przygarbiona wyszła z pokoju i skierowała się pod zbiorcze prysznice. 

Ku jej dużemu zdziwieniu, był tam już Halphas. Z tego, co wiedziała, choć również podlegał pod Szacazewa, Inspektor nie ganiał go tak, jak jej – zdawało się, że katowanie Glorii i Upadłego Moriela, z którym zresztą też pozostawała w dość zażyłych stosunkach, wystarczało człowiekowi w zupełności. 

– Co ty tu robisz o takiej morderczej porze? – Spytała, wyciskając na rękę odkażający żel kąpielowy. Demon, zamiast odpowiedzieć, przyjrzał jej się z lekkim niepokojem w intensywnie żółtych oczach. 

– Wyglądasz, jakby cię Lewiatan przeżuł i wypluł – oznajmił, spłukując pianę z włosów. 

– Nie Lewiatan, a ten mały ohydek – odpowiedziała z ciężkim westchnieniem – ale poza tym, z grubsza się zgadza.

– W takim razie, to raczej ja powinienem pytać, dlaczego jesteś tutaj, a nie u siebie – Halphas wyszedł spod strugi wody i sięgnął po ręcznik. Gloria żachnęła się lekko. 

– Moje wczorajsze próbki jakimś cudem okazały się zanieczyszczone. – Błoto trzymało się w jej włosach mocno, więc sięgnęła po kolejną porcję żelu. 

Zanim go jednak wycisnęła, poślizgnęła się na mokrej posadzce. Rozpaczliwie rozłożyła skrzydła, próbując zachować równowagę, ale zahaczyła o sąsiedni natrysk. Niespodziewane uderzenie w czułą, osłoniętą jedynie cienką warstwą skóry kość wycisnęło jej łzy z oczu. Padła na podłogę, uderzając czołem w kant dyspozytora. Spływająca jej po twarzy woda zabarwiła się purpurowo od krwi z płytkiego rozcięcia. 

Halphas skrzywił się, podając jej rękę. 

– Ślicznotko, ledwo się na nogach trzymasz – powiedział poważnym tonem, podciągając ją na nogi. – Wyjście w teren jest ostatnią rzeczą, którą powinnaś teraz robić. 

Anielica zbyła go machnięciem ręki. 

– To tylko małe rozcięcie – odparła wymijająco, podnosząc się na nogi i ponownie wyciskając odkażacz na dłoń. Obita kostka w skrzydle bolała jak diabli, ale nie zamierzała się tym przejmować. Chciała szybko odbębnić dzisiejsze zlecenie i wykorzystać resztę dnia na odpoczynek, jeśli tylko jej się uda wymknąć Szacazewowi. Zadrapanie na czole zapiekło wściekle, gdy spłynęła na nie piana, więc z furią spłukała substancję i szybko wyszła spod prysznica. Poślizgnęła się ponownie, ale tym razem udało jej się zachować równowagę, więc wyciągnęła z dyspozytora ręcznik, którym owinęła długie włosy. 

Halphas cały czas stał pod ścianą, z miną, którą Gloria uznałaby za zmartwioną, gdyby tylko dopuszczała do siebie podobne myśli. 

– Polecę z tobą, co? – Zaproponował nagle. – Ostatnio jakoś tylko latam z mało ważnymi papierami po bazie, Ariel spokojnie ogarnie to sama, a mi by dobrze zrobiło rozruszanie kości. 

Anielica spojrzała na niego zaskoczona. 

– Szacazew nie będzie się czepiał? 

Halphas wzruszył ramionami; szpony na przegubach skrzydeł stuknęły cicho o niski sufit. 

– Najwyżej się trochę porzuca; mam wrażenie, że nie bawię go tak jak ty. – Spojrzał w przestrzeń gdzieś za głową Glorii. – Może dlatego, że ja nie mam oporów przed włażeniem mu w dupę tak głęboko, jak sobie tylko życzy. Sądzę, że powinnaś to przemyśleć. 

Gloria skrzywiła się paskudnie. 

– Nawet gdybym miała na to ochotę, ten typek brzydzi mnie tak, że zwyczajnie nie byłabym w stanie się do tego zmusić. – Zrzuciła ręcznik do zsypu. – Chcę zrobić u siebie trochę porządku i ruszyć koło 0600.

Nie było to zaproszenie, ale też nie odmowa. Tak naprawdę, Gloria sama nie była pewna, czy chce, żeby demon jej towarzyszył: z jednej strony należał do nielicznych osób, którym ufała, a ona – choć nie chciała tego przyznać głośno – wciąż była osłabiona. Z drugiej, nie była pewna, czy Inspektor nawet, jeśli daruje Halowi, nie uzna tego za kolejny powód, żeby przyczepić się do niej. Wychodząc, złowiła jeszcze kątem oka ruch płomiennoczerwonej grzywy, gdy demon kiwnął głową. 

Powoli wróciła do apartamentu, gdzie wreszcie wyciągnęła świeży kombinezon z dyspozytora. Wciągnęła go powoli – wciąż była obolała – i zapięła tylny panel, krzywiąc się okropnie. Skrzydła wymagały, by ubrania Bezdomnych miały z tyłu długie, zapinane rozcięcia. Fakt, że uniformy terenowych pracowników korporacji były kombinezonami, wymuszał z kolei, by te zapięcia ciągnęły się od karku do górnej części skrzydła. Zapinanie tego – najpierw zatrzaski z tyłu stójki, potem suwaki magnetyczne – było niewygodne nawet, gdy Gloria nie miała ponaciąganych mięśni pleców. Teraz było prawdziwą drogą przez mękę. Przy całej jednak swojej niechęci do takiego stroju, nie miała za bardzo wyboru – po pierwsze, zdobycie jakiegokolwiek innego ubrania mogłoby być problematyczne, po drugie, Szacazew bez wątpienia by się przyczepił, po trzecie i najważniejsze – musiała docenić ochronne właściwości korporacyjnych mundurów; skompletowanie innego, równe odpornego stroju, było w tej chwili praktycznie niewykonalne. 

Ubrana, wyciągnęła z szafki bransoletę, przyglądając jej się uważnie. Najchętniej zabrałaby ją ze sobą, ale nie mogła wymyślić gdzie ją schować. Jedyna kieszeń kombinezonu była niewielka – o ile raz miała szansę przechować drobiazg bez zwracania niczyjej uwagi, to Szacazew w końcu zauważyłby wybrzuszenie na ramieniu, jeśli nosiłaby ją tam dłużej. Do tego strój był dość obcisły, więc nawet, gdyby udało jej się zmieścić ozdobę pod rękawem, odcinałaby się wyraźnie. Na wierzchu mieć jej z oczywistych przyczyn nie mogła. Pasy na sprzęt miały tylko zaczepy i kieszenie przeznaczone na bardzo konkretne wyposażenie – gdyby nawet zostawiła któryś z jego elementów, zwalniając miejsce na emitującą przyjemne ciepło bransoletę, to, jeśli Szacazew miałby ochotę myszkować w jej pokoju, byłoby to dla niego równie interesujące, co tajemniczy artefakt. 

Rozejrzała się po ascetycznym pomieszczeniu, szukając jakiegoś rozwiązania. W pokoju było mało sprzętów: szafka, prycza, stolik z dwoma krzesłami. W jedną ze ścian wbudowany był duży wyświetlacz, zintegrowany z jej nawikomem, w drugą dyspozytory i klapa zsypu. Całe pomieszczenie wyłożone było dużymi, jasnymi płytami z nanotriopolirytu – gładkiego, twardego i odpornego na uszkodzenia tworzywa. 

W końcu, po długim namyśle spróbowała podważyć jeden z paneli koło wyświetlacza – było to dość ryzykowne, ale kojarzyła niewyraźnie, że koło urządzenia powinny być jakieś puste przestrzenie pod panelami. Podniesienie nożem skraju płyty zajęło jej blisko godzinę – w międzyczasie kilkukrotnie była bliska zarówno uszkodzenia wyświetlacza, jak i złamania ostrza – jednak jej wysiłki zostały w końcu nagrodzone odsłonięciem niewielkiej przestrzeni – ozdoba wchodziła tam niemal na styk, dotykając organiczno-kwarcowego układu scalonego. Ekran zamigotał przez chwilę, ale gdy puściła płytę, pozwalając jej wrócić na miejsce, obraz znów był stabilny. 


Była już 0607, gdy wreszcie skończyła – zerknęła na pryczę z lekką niechęcią, nieco zirytowana, że nie udało jej się oczyścić na czas – sprawnie więc wbiła się w swoją uprząż, przypięła nawikom do ramienia i sięgnęła do dyspozytora po swoją poranną porcję tabletek.

20130817

Interludium: Pierwsze Burze

Najlepiej radzili sobie Stróże i pośledniejsze demony, wysyłane niegdyś na Ziemię by kusić śmiertelnych. Znali ten świat i rozumieli go dużo lepiej od nas, dla których przez większość czasu ludzkość była abstrakcyjnym bytem. Oczywiście, ludzie byli na ustach wszystkich. W imię ich zbawienia toczyliśmy wojny i budowaliśmy Niebiosa, jednak tak naprawdę, poza Stróżami i kusicielami, mało kto zbliżył się do Ziemi na tyle by chociaż raz zobaczyć ukochane dzieci Pana, po tym, jak opuściły ogród Edenu. Można powiedzieć, że należałam do nielicznych szczęśliwców, którym było to dane. Znałam istoty ludzkie jako stworzenia pełne strachu, bo byłam pośród tych, których zesłano, by spuścili ogień na Sodomę. 

Do pewnego stopnia miałam rację. Ludzie, których spotykałam w pierwszych dniach po Apokalipsie zwykle uciekali, przepełnieni lękiem. Później odkryłam, że to zapewne kwestia mojej nowej, cielesnej powłoki. Wielka, ciemnowłosa i ciemnoskrzydła, z twarzą poznaczoną szpecącymi bliznami - pamiątkami po uszczerbkach, których doznałam jeszcze w czasie niebiańskich wojen, w swojej świetlistej postaci. Chyba przypominałam im bardziej demona, niż anioła, a oni wciąż naiwnie wierzyli, że w Zaświatach wszystko było czarne i białe.
Chociaż wciąż zdumiewa mnie, ile dla nich znaczy cielesność, to dzisiaj, gdy już poznałam ten świat, zastanawiam się czasem, czy jednak nie mieli przypadkiem nieco racji. Może byłam po prostu demonem w służbie Stwórcy. W końcu wszystkie lata do Apokalipsy spędziłam jako narzędzie zniszczenia – cóż z tego, że podległe Jego woli? Pytanie, czy ważniejsze jest, komu się służy, czy natura tej służby. To jednak jest pytanie dla filozofów, nie dla mnie.

W końcu szczęście się do mnie uśmiechnęło. Poznałam Marion. Marion, bardziej niż mojej zniszczonej twarzy, bała się mocy, która ją wypełniła w dniu, gdy świat się zawalił. Wtedy odkryłam, że gdy Pan strącił nas na Ziemię, przybyło na niej coś więcej niż miliony zagubionych Bezdomnych. Wyglądało to tak, jakby cała moc przepełniająca Zaświaty zapadła się wraz z nami i wypełniła ten ludzki, nieprzygotowany na nią świat – a także niektórych spośród śmiertelnych, takich jak Marion. Ja mogłam jej pomóc zapanować nad niechcianą potęgą, ona mogła dać mi schronienie w metalowym bunkrze.
Dziś Marion od dawna już nie ma wśród żywych, ale zawsze będę ją pamiętać, jako tą, która ocaliła mi życie. 
Wkrótce potem przyszły bowiem Burze, które udowodniły nam jasno, że dzielenie świata na Bezdomnych i śmiertelników mija się z celem. Mówi się, że spośród trzech najwyższych Chórów Niebios nie ostał się nikt żywy. Wszystkich zabrały pierwsze nawałnice, pokazując nam, że są żywioły, którym nawet my nie jesteśmy w stanie sprostać. 

Czym są te przedziwne sztormy? Nie wiemy tego do dziś, mimo, że od tej pierwszej, najbardziej śmiertelnej minęło już ponad trzysta lat. Nauczyliśmy się wiele, choćby tego, że ci, którym najłatwiej władać mocami z Zaświatów, są najbardziej narażeni na skutki Burz. Serafini, Cherubini, Trony - oni wszyscy byli po prostu zbyt potężni by istnieć. Na szczęście, ci z nas, którym udało się przetrwać, nauczyli się rozpoznawać nadchodzące niebezpieczeństwo z wyprzedzeniem. Zaczęliśmy dostrzegać drżenie powietrza na horyzoncie, podobne do tego, które pojawia się w upalne dnie nad rozgrzaną ziemią. Zwracamy uwagę na subtelne zakłócenia elektroniki. Pilnujemy każdej zmiany smaku powietrza. 

Ci, którzy tracą czujność, giną.

20130811

I: Zabawka (część druga)

Kilkanaście minut późnie przed Glorią zamajaczyła zielona plama radiowyspy. Coś się nie zgadzało. Obszar jadowitej zieleni był wyraźnie większy, niż wynikało to z map. Nie zastanawiała się jednak nad tym zbyt długo. To musiało być tutaj – inne wysepki znajdowały się w odległości kilkunastu mil od tego miejsca, a koordynaty były jednoznaczne.

Obniżyła lot, szukając dogodnego punktu do lądowania. Próbki musiała pobrać w głębi zarośli, bo na granicach często były zanieczyszczone. Normalnie wylądowałaby na skraju i przeszła się kawałek, jednak z braku czasu postanowiła lądować między drzewami.

Taka próba byłaby karkołomna nawet w normalnej sytuacji – olbrzymie skrzydła nie były przystosowane do manewrowania w gęstwinie. W jej obecnym stanie, to po prostu nie mogło wyjść, tak jak powinno. Niezdarnie uchyliła się przed większością gałęzi, jednak kilka metrów nad ziemią zahaczyła zdrowym skrzydłem o wystający konar. Ostatni odcinek pokonała błyskawicznie, lądując niezgrabnie w bagnie.

Nim wygrzebała się z błota, straciła kilka kolejnych, cennych minut. Gdy otrzepywała się, bezskutecznie usiłując pozbyć się cuchnącej brei z kombinezonu, złowiła kątem oka jakiś ruch. Wyuczone instynkty wojownika wzięły górę. Zamarła, ściskając w dłoni miotacz płomieni – zwykle najskuteczniejszą broń na mutantów. Ostrożnie, powoli, tak, by nie zdradzić swojej pozycji, odwróciła się w stronę, gdzie zauważyła podejrzane poruszenie. Miała nadzieję, że cokolwiek czaiło się w zieleni, nie było dość bystre, by skojarzyć łomot, który zrobiła spadając, z zagrożeniem. Ani posiłkiem, to byłoby równie niewskazane.

Przez chwilę nie widziała niczego. Po chwili znów coś się poruszyło – tym razem kilkanaście metrów dalej. Gdyby stała tam, gdzie wylądowała, tajemnicza istota znalazłaby się dokładnie za jej plecami. Tym razem ruchowi towarzyszył błysk czerwieni.

Skradała się całkiem nieźle, niestety na jej niekorzyść działały jej olbrzymie rozmiary. Ze złożonymi skrzydłami, wystającymi nad głową, mierzyła ponad dwa metry, a to nie ułatwiało przekradania się wśród ciasno splecionych gałęzi. Wciąż ogłupiała po Burzy, robiła dużo więcej hałasu niż planowała, jednak oczekiwany atak nie nadszedł. Zatrzymała się za wyjątkowo rozrośniętym krzakiem, usiłując cokolwiek dostrzec przez splątane gałęzie.

Mgnienie czerwieni powtórzyło się nagle, tuż po jej lewej. Odwróciła się ostrożnie i jej oczom ukazał się przedziwny widok.

Kilkuletnia dziewczynka, ubrana w czerwony sweter, przypominający ubrania noszone przez zamożnych ludzi przed Apokalipsą, bawiła się w błocie radiowyspy kilka metrów od anielicy. Długie, starannie rozczesane blond włosy spływały kaskadą na plecy dziecka, które jak gdyby nigdy nic, grzebało w szlamie. Z tego, co Gloria mogła dostrzec, ani sweterek z miękkiej wełny, ani jasna spódniczka, ani nawet białe skarpetki nie nosiły najmniejszych śladów zniszczenia czy zabrudzenia.

Bezdomna zastygła nieruchomo, oszołomiona surrealistycznym widokiem. Nawet w bezpiecznych bazach bogaczy, tak zdrowe, czyste, dobrze odżywione i ubrane dziecko należało do rzadkości. Co dopiero w dziczy, na wyspie radiacyjnej, bawiące się w błocie.

Niepewna, co zrobić, wpatrywała się w dziewczynkę przez dłuższą chwilę. Instynkt podpowiadał jej, że dziecko trzeba zabrać stąd jak najszybciej. Rozsądek, że przebywająca tu przecież dłużej od niej dziewczynka już dawno przyjęła potężną dawkę promieniowania. Mutacje i choroby były już nieuniknione, nie ważne jak szybko by zainterweniowała. Do tego Szacazew z przyjemnością skorzysta z jej rosnącego opóźnienia i na pewno nie wzruszy go ratowanie martwego już dziecka.

Nim zdążyła podjąć jakąkolwiek decyzję, dziecko odwróciło się do niej. Dziewczynka uśmiechnęła się i puściła oczko do anielicy. Zaskoczona Gloria mrugnęła – gdy otworzyła oczy, Czerwonego Sweterka już tam nie było. Bezdomna rozejrzała się, ale dziecko zniknęło, jakby się rozpłynęło. Ostrożnie podeszła do miejsca, gdzie mała siedziała przed chwilą. Na miękkim, kleistym gruncie nie mogła dostrzec najmniejszego śladu. Niczego. Jakby nikogo tam nie było.

Z oszołomienia wyrwało ją rytmiczne pikanie nawikomu. Urządzenie odliczało właśnie kolejny półgodzinny interwał – a to oznaczało, że anielicy dawno już nie powinno tu być, podczas gdy nawet nie zdążyła zebrać próbek! Gwałtownym ruchem wyrwała pierwszą z pięciu probówek przyczepionych do pasa na piersi i nerwowo zabrała się do pracy.

Kończyła już, napełniając ostatnie naczynie szaroburym szlamem, gdy w rozmiękłym gruncie mignęło jej coś jasnego. Jasnego i błyszczącego.

Szturchnęła tajemniczy przedmiot butem, nieszczególnie mając ochotę na ponowne grzebanie się w błocie. Gdy przedmiot tylko dotknął pokrycia ciężkiego buciora, poczuła charakterystyczne, magiczne ciepło. Skuliła się odruchowo, oczekując uderzenia paralizatorów... Które nie nastąpiło. Zaintrygowana uklękła, rozgrzebując grunt, by po krótkiej chwili wyłowić intrygujący obiekt.

W ręku trzymała bransoletę z białego złota, wypolerowaną i błyszczącą, jakby ledwie przed chwilą spadła na ziemię. Nawet jeśli dziewczynka nie była złudzeniem, było to praktycznie niemożliwe – takiej biżuterii nie widziano od stuleci. W dzisiejszych, niespokojnych czasach nikt nie tworzył takich rzeczy, a jeśli nawet ktoś wszedł w posiadanie takiego przedmiotu, szybko przetopiłby go na podzespoły. Z braku możliwości, ozdoby robiono z dużo prostszych materiałów: skóry, tanich metali, tkanin, drewnianych koralików, barwionego szkła. Gloria słabo znała się na sztuce i modzie śmiertelników, jednak miała wrażenie, że takich klejnotów nie noszono od końca XXII stulecia. Trzeba przyznać, że ciężka, pleciona ozdoba była piękna. Składała się z masy drucików różnej grubości, posplatanych w wyrafinowane formy, tak że tworzyły wrażenie jednej, misternie grawerowanej całości. Jednak najbardziej zdumiewające było to pulsowanie potężnej magii, która jakimś sposobem była kompletnie niewykrywalna dla czujników w jej skrzydle.

Bezdomna szybko wcisnęła znalezisko do kieszeni kombinezonu. Nie miała czasu się tym teraz zajmować, ale koniecznie chciała zbadać tajemniczy przedmiot gdy tylko znajdzie wolną chwilę. Nie tracąc więcej czasu, wzbiła się do lotu i szybko skierowała w stronę bazy. Przykrą świadomość zmarnowanego czasu łagodziło trochę kojące ciepło, rozprzestrzeniające się z kieszeni jej kurtki i łagodzące nieco obolałe mięśnie. 

Tak jak przewidywała: była w połowie drogi do bazy, gdy komunikator zgłosił połączenie priorytetowe. Wciąż miała trochę czasu, ale i ona i Szacezew doskonale wiedzieli, że nie zdąży.

– Gdzie jesteś? – Spytał oschle Inspektor, gdy tylko odebrała.

– Półtorej godziny lotu od bazy – zameldowała niechętnie.

– W ciągu dwudziestu minut chcę mieć próbki w laboratorium. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. – Przez oschły ton mężczyzny przebiło się coś na kształt satysfakcji. – A potem chcę cię widzieć w moim gabinecie, z raportem.

– Tak jest – wycedziła anielica przez zaciśnięte zęby. Właściwie w tym momencie mogła przestać się spieszyć. Już dawno przekroczyła planowany czas operacji, a skoro Piotr Siergiejewicz zażyczył sobie, by stawiła się do raportu, już nic nie mogło pogorszyć jej sytuacji.

Na szczęście rozłączył się od razu po przekazaniu rozkazów. Czasem lubił ciągnąć dyskusję w nieskończoność tylko po to, żeby znaleźć kolejny pretekst do "dyscyplinowania". Tym razem jednak wyglądało na to, że czuł się usatysfakcjonowany jej niepowodzeniami. Zgodnie z regulaminami Korporacji miał już dość argumentów, żeby podciągnąć ją do odpowiedzialności – zwłaszcza, że była stuprocentowo pewna, że w dokumentach nie było najmniejszej wzmianki o Burzy. Ze sprzętu bardzo rzadko dało się wyciągnąć jakiekolwiek logi na ten temat – nawet jej nawikom sprawdzał się w terenie tylko dlatego, że po prostu przy Burzach psuł się jeszcze bardziej – a słowo Bezdomnych nie miało w firmie żadnej wartości dowodowej.

Westchnęła ciężko i zwolniła, by nie nadwyrężać zmęczonych mięśni. Nie było sensu, skoro i tak Piotr Siergiejewicz już ją zaprosił na randkę.

Dotarła do bazy dwie godziny później. Jej największymi marzeniami były w tym momencie łyk czegoś mocniejszego w kantynie i spokojny sen. O jednym i drugim mogła zapomnieć.

Laborantka odbierająca od niej próbki musiała być nowa. W kieszeń fartucha wszytą miała czerwoną przepustkę – najniższą rangę przydzielaną ludziom pracującym w Korpo. Na widok olbrzymiej Bezdomnej o pokiereszowanej twarzy wyraźnie zbladła, probówki odbierając trzęsącymi się rękoma. W innej sytuacji bawiłoby to Glorię – nie teraz.

– Nie stłucz – warknęła na dziewczynę – straciłam na nie cały dzień. – Laborantka rozdygotała się jeszcze bardziej, słysząc skrzypiący głos wojowniczki. Z jakiegoś powodu zirytowało ją to jeszcze bardziej, ale darowała sobie dalsze uwagi. Było nie było, laborantka wciąż mogła złożyć na nią skargę, co bez wątpienia ucieszyłoby przełożonego Glorii. Odwróciła się na pięcie i powlokła do sektora D, gdzie mieścił się gabinet Szacazewa. 

– Jesteś spóźniona co najmniej pół godziny – poinformował ją od progu. W głosie Inspektora słychać było źle tłumioną radość. Gloria wzruszyła tylko ramionami. Było jej już absolutnie wszystko jedno.

– Raport – zażądał Szacazew, oblizując spierzchnięte wargi. Piotr Siergiejewicz był naprawdę odrażającym typem. Niski, pulchny, sięgał Glorii najwyżej do łokcia. Gdy z nią rozmawiał, zawsze pierzchły mu usta, latały miękkie rączki, a rybie spojrzenie nie mogło skupić się w jednym miejscu na pięć sekund.

Anielica przełknęła obrzydzenie, przybierając kamienny wyraz twarzy. Dawno już się nauczyła, że to najlepszy sposób na małych, podłych ludzi, podobnych do Inspektora. Wbiła wzrok w ścianę gdzieś za przełożonym i zaczęła recytować obojętnym tonem.

– Godzina 0600 wylot z bazy, kierunek NWW, godzina 0720 zaobserwowana Burza magiczna, godzina 0815 zakończenie przygotowywania kryjówki... – W ten beznamiętny sposób zrelacjonowała cały dzień, nie wspominając ani o bólu towarzyszącym przejściu Burzy, ani o dziwnym dziecku i tajemniczej bransolecie. Zebranie myśli wymagało sporo wysiłku; była wykończona samym dzisiejszym dniem, a do tego nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio przespała zdrowe cztery godziny. Sukinsyn miał zwyczaj złośliwie wyrywać ją ze snu zupełnie kretyńskimi wiadomościami.

– Długo ci zeszło na radiowyspie. Znalazłaś coś ciekawego? – Spytał, siląc się na równą obojętność. Nie szło mu to najlepiej. Możliwość udowodnienia swojej domniemanej wyższości nad dumną Bezdomną ekscytowała go w zupełnie niezdrowym stopniu. Glorię to wszystko brzydziło – z pewnym rozrzewnieniem zaczęła wspominać poprzednich przełożonych. Większość z nich nie miała zwyczaju pastwić się nad Bezdomnymi dla czystej rozrywki, a nawet ci, którzy mieli takie zapędy, mieli nieco więcej klasy.

– Melduję, że nic nie znalazłam, Inspektorze – odpowiedziała, dalej wbijając wzrok w ścianę, jakiś metr nad głową Szacazewa. Z każdą chwilą utrzymanie prostej, obojętnej postawy było coraz trudniejsze. Po dzisiejszej wyprawie wszystkie mięśnie bolały ją tak, że niemal przyprawiały o mdłości – a jakby tego było mało, wciąż nie przeszło jej nieprzyjemne, osłabiające pulsowanie z tyłu czaszki – typowa przypadłość po Burzy.

– Czyli chcesz mi powiedzieć, że napełnienie pięciu probówek zajęło ci ponad czterdzieści minut? – drążył, wybijając palcami nierówny rytm o blat biurka.

– Tak, Inspektorze. – Gloria wiedziała, że jeszcze chwila rozmowy ze ścianą sprawi, że obrzydliwy śmiertelnik zacznie się denerwować, a to oznaczało, że sięgnie po konsolę sterującą jej protezą. Jednak nawet to było lepsze niż spełnienie choćby najmniejszej jego zachcianki.

Przewidywania spełniły się szybciej, niż oczekiwała. Ból rozlał się po jej nerwach błyskawicznie, zginając ją w pół i zmuszając do spojrzenia na przełożonego. Chyba z wrażenia się zaślinił, bo różowe, kobiece usteczka zaczęły się mu dziwnie błyszczeć. Skrzywiłaby się z niesmakiem, gdyby nie to, że żywy ogień palący jej żyły, już ją zmusił do grymasu.

– Chcesz mi powiedzieć, że jesteś leniwa, bezużyteczna i niezręczna? Mimo tego, że pracujesz tutaj już... – Zerknął w papiery, chociaż wiedziała, że pamięta doskonale. – Sto dziewięćdziesiąt trzy lata?

Lewą ręką, nie patrząc, wstukał coś na ekranie konsoli. Ogień zaczął przygasać na moment, po to, by za chwilę rozgorzeć znowu. Szacezew włączył tryb falowy, dużo gorszy od stałego, równego bólu, do którego można się było w końcu przyzwyczaić. Mimo to, Gloria milczała.

– A może chodzi o to, że jesteś zwyczajnie niezdyscyplinowana i urządzasz sobie nieregulaminowe spacerki w godzinach pracy? – Oblizał się znowu, a oczy mu rozbłysły. Znów dotknął konsoli, zmieniając rytm paralizatorów. Bezdomna nadal nie wydała z siebie dźwięku, obawiając się, że każda próba odpowiedzi skończy się jękiem. A na to nie mogła sobie pozwolić, ten wykolejeniec tylko na to czekał. Pozwoliła jednak sobie na przelotną, nieco oderwaną myśl: ciekawe, ile jeszcze potrwa, zanim skurwysyn trwale uszkodzi jej układ nerwowy. W przeciwieństwie do swoich poprzedników, Szacazew traktował swoich podkomendnych jak łatwe do wymiany przedmioty, w ogóle nie zastanawiając się nad tym, czy po jego działaniach będą w ogóle zdolni do pracy. Anielica czasem miała wrażenie, że niczym okrutne dziecko próbuje sprawdzić, ile nóg musi wyrwać musze, żeby przestała chodzić.

Nie zadając kolejnych pytań, zwiększył natężenie mocy, obserwując Glorię z chorą fascynacją. Najwyraźniej miał nadzieję, że anielica w końcu zacznie krzyczeć. Wreszcie, gdy wędrujący w górę suwak powalił ją na kolana, wyłączył urządzenie, najwyraźniej niezadowolony.

– Możesz odejść. Jestem zawiedziony. – Gloria była absolutnie pewna, że nie mówił o jej opóźnieniu.

Gdy tylko znalazła się za drzwiami gabinetu, siły z niej opadły. Powoli ruszyła w stronę bloku mieszkalnego, powłócząc nogami. Mijani na korytarzu ludzie rozmywali się jej w oczach, choć miała wrażenie, że niektórzy przyglądają się jej uważnie. Nie była w stanie się jednak nad tym zastanawiać.

Doprowadzenie Bezdomnego do takiego stanu nie było rzeczą prostą; jednak nawet maszyna, gdy traktuje się ją źle przez dłuższy czas, w końcu się zepsuje. A Gloria, jeśli kiedykolwiek maszyną była, to przestała nią być w dniu, kiedy spadła na Ziemię. Okazało się, że jest podatna na ból, że krwawi, gdy się ją zrani, że celny strzał może strzaskać jej kości skrzydła – a gdy nie zostanie opatrzone dość szybko, może wdać się w nie gangrena, jak u każdej żywej istoty.

Podobne, gdy zamiast odpoczynku mogła liczyć jedynie na ciągły ból – czy to za sprawą przełożonego, czy nieszczęsnych Burz. Nie dało się tego znosić miesiącami i wyjść bez szwanku. W jednym z ostatnich przebłysków przytomności anielica z zaskoczeniem stwierdziła, że i tak trzymała się dużo dłużej, niż się mogła spodziewać – jednak planowana wizyta w kantynie zdecydowanie straciła priorytet. 

20130803

I: Zabawka (część pierwsza)

Słońce wschodziło krwawo nad spaloną ziemią, którą przed wiekami nazywano Federacją Rosyjską. Potężna, lekko przygarbiona anielica łyknęła garść tabletek żywnościowych i skrzywiła się okropnie. Nie to, żeby miała powód do narzekania. Nie były to może cymesy, jakie jadano przed wojną, ale przynajmniej były. A że odkąd świat runął, okazało się że Bezdomni też muszą jeść... Fakt, że Korporacja dostarczała racje swoim żołnierzom w dowolnych ilościach, nieco osładzał kontrakt. Nie zmieniało to jednak tego, że Gloria od lat pluła sobie w brodę, że dała się skusić. Z jednym skrzydłem może nie latała, ale i tak była sprawna. Teraz nie była już pewna, czy proteza drugiego była warta swojej ceny.
Sięgnęła do kieszeni kombinezonu i wyciągnęła maskę antyradiacyjną. Bezdomnych chętnie wysyłano "na śmieci", bo promieniowanie prawie nie miało na nich wpływu – nie słyszano o przypadku zmutowanego anioła. Ani demona – ale oni potrafili wyglądać tak, że i tak nikt by nie zauważył różnicy, więc może pogłoski o ich odporności były przesadzone. Gloria uśmiechnęła się do własnych myśli, a jej upiorna, ciągnąca się od ucha do ucha blizna, przybrała na chwilę jeszcze bardziej makabryczny wygląd. Sprawnym ruchem założyła maskę – jej względna niewrażliwość chroniła ją przed mutacją, nie przed chorobą popromienną. Wprawdzie u Bezdomnych miała dużo łagodniejszy przebieg, niż u ludzi, ale wciąż była bardzo przykrą przypadłością – zwłaszcza, że jej przełożony nie uznawał jej za dostateczny powód do tymczasowego zwolnienia z obowiązków. Pieprzony drobny druczek... 

Wzbijając się w powietrze ustawiła nawigację i, kierując się wskazówkami, dobiegającymi z zainstalowanej w masce słuchawki, skierowała się w stronę radiowyspy. Miała pobrać próbki materiału z jednej z wysepek leżących na północny zachód od bazy. Oczywiście, jak zwykle, nie poinformowano jej, po cholerę ma się taplać w tym gnoju. Gloria nie pytała. "Inspektorzy" Korporacji (czy raczej "dozorcy", jak nazywali ich podkomendni) nadmierną ciekawość traktowali tak samo jak niesubordynację. 

Kilka mil od bazy zatrzeszczał nawikomunikator. 
– Gloria, ślicznotko... – odezwał się znajomy głos. – Bardzo jesteś zajęta? Zbieramy się z chłopakami na chlanie i pomyśleliśmy, że twoja piękna buzia byłaby uroczym dodatkiem... – dzwonił Halphas, demon, który tak jak i ona "zatrudniony" był przez Korporację. Dobry kumpel, chociaż taka możliwość nawet nie przeszłaby jej przez myśl w czasach przed Apokalipsą. Inna sprawa, że sama idea "kumpla" była wtedy dość abstrakcyjna. 
– Zejdzie mi parę godzin... – odparła. Jej głos barwą przypominał zgrzytanie nożem po szkle. – Znowu wysłali mnie "na śmieci" i to dość daleko od bazy. Dam znać, jak wrócę. 
Demon w słuchawkach westchnął. 
– Szkoda, ostatnio nie dają ci ani chwili oddechu... Przeskrobałaś coś? – zainteresował się nagle. 

Gloria już miała odpowiedzieć, gdy dotarła do niej subtelna zmiana w trzeszczeniu urządzenia. Jej model nie był najlepszy, miał swoje narowy i nie działał idealnie... ale wszystkie jego wady fabryczne miały jedną zaletę. Dzięki nim doskonale służył za detektor magicznych Burz, z którymi inne urządzenia miały często problemy. Burze pojawiały się spontanicznie, jakby z niczego i były cholernie niebezpieczne. Szczególnie dla Bezdomnych, nawet jeśli w oczach śmiertelników byli kompletnie niezniszczalni. I właśnie teraz ten delikatny dysonans zmusił Glorię do skupienia uwagi na horyzoncie. 

Była tam. Niewyraźny cień, niedostrzegalny dla niewprawnego oka, majaczył dokładnie na jej kursie. 
– Słuchaj, Halphas – zaskrzypiała do mikrofonu. – Muszę kończyć, Burza na trasie. 
Demon natychmiast zerwał połączenie – w ciszy która nastąpiła, Gloria niemal słyszała, jak się skrzywił. Dobrze, że dzwonił on, a nie jakiś ludzki bałwan z Korporacji. Oni wciąż nie nauczyli się, że dla nieludzi i Obdarzonych Burze to naprawdę poważny problem. Zerknęła na nawikom. Oczywiście, wszystkie wskaźniki zaczęły wariować, a anomalii wciąż nie było widać na wyświetlaczu. Jak zwykle. 

Chyba sam Pan musiałby zacząć znowu ingerować, żeby te cholerne urządzenia zaczęły działać jak trzeba. 

Klnąc na czym świat stoi, zwinęła skrzydła, ostro pikując. Rozłożyła je gwałtownie kilka metrów nad ziemią i łagodnie wylądowała. Musiała przeczekać – dalszy lot byłby czystym samobójstwem, zwłaszcza że w żaden sposób nie była w stanie przewidzieć, w którą stronę ruszy nawałnica. Gdyby spotkała się z Burzą w powietrzu, nie byłoby czego z niej zbierać. 
Niestety, na tę okoliczność nie miała zbyt wiele wyposażenia. Jej przeżycie zależało od tego, czy zdoła wystarczająco szybko zakopać się w piachu; z niejasnych przyczyn magiczne efekty Burz odczuwalne były tylko powyżej powierzchni ziemi, jakby ta w jakiś sposób wchłaniała niszczące magię fale. Na jej nieszczęście w Korporacji sprzęt Bezdomnym przydzielali ludzie, według ludzkich, krótkowzrocznych wytycznych. Była doskonale przygotowana na wszystko, łącznie z niwelowaniem skutków zatruć substancjami, na które była w pełni odporna – jednak do przygotowania kryjówki mogącej ocalić jej życie, miała tylko własne ręce i nóż. 

Gloria rzuciła szybkie spojrzenie na horyzont. W najmniej optymistycznym wariancie, a na taki należało się przygotować, miała godzinę. Godzinę na wygrzebanie dziury o rozmiarach grobu, przy użyciu noża i palców. 
Nie tracąc więcej czasu, wbiła ostrze w glebę i zaklęła parszywie. Na domiar wszystkiego miała pecha. Rozkopanie spieczonej ziemi wymagało całej, nadludzkiej siły anielicy. Wkrótce nie była nawet w stanie miotać przekleństw. 

Nora była płytka. Gdyby zaprezentowano jej coś takiego i powiedziano, że w tym ma przetrwać Burzę, normalnie wyśmiałaby durnia, który by jej to powiedział. Ale ciemna chmura zbliżała się coraz bardziej i Bezdomna czuła na twarzy pierwsze podmuchy wiatru. Zabezpieczenia antymagiczne wbudowane w jej przeklętą protezę, również zaczynały być odczuwalne. Zacisnęła zęby, położyła się w dziurze i wypowiedziała krótkie zaklęcie. Oczywiście, cholerny kawałek metalu odpowiedział jej palącym bólem, ale było to konieczne. Gdyby próbowała zakopać się inaczej, jej kryjówka najprawdopodobniej nie byłaby dość szczelna, by spełnić swoją funkcję. Teraz miała tylko nadzieję, że ta chwila cierpienia sprawi, że wykopany przez nią przed chwilą dół nie stanie się jej grobem. 

Gdy pierwsze fale sztormu przetoczyły się nad jej schronieniem, przeklęte czujniki zareagowały od razu. Ziemia osłaniała ją bez bezpośrednim uderzeniem mocy, nie była jednak w stanie odciąć receptorów wbudowanych w protezę. Żywioł szalejący nad jej głową był zbyt potężny, by stłumiła ją tak cienka warstwa ziemi. Ból był nie do zniesienia – a sprawę pogarszała świadomość, że najgorsze dopiero nastąpi. 
Z kolejnym uderzeniem Burzy przez odgłosy szalejącej nawałnicy zaczął przebijać się potworny, nieludzki skowyt. Chwilę trwało, nim do Glorii dotarło, że ten przerażający dźwięk dobywa się z jej własnego gardła. Poczuła uczucie palącej nienawiści, tak skrajnie różnej od tego, czego była nauczona przez milenia istnienia starego porządku. 
Nie zdążyła jednak nawet zdecydować, w kogo wymierzone było to gwałtowne uczucie, gdy Burza uderzyła z pełną siłą. Kolejna fala odebrała jej zdolność do myślenia. 
Czas stanął w miejscu, więżąc półomdlałą anielicę w sidłach bólu. 

Całą wieczność później Gloria ocknęła się i natychmiast zakrztusiła. Gardło miała zdarte od krzyku, a ciężka ziemia dławiła oddech. Zastygła, próbując dojść do siebie. Nie była w stanie stwierdzić, ile tak leżała, nim w końcu zdecydowała się znowu poruszyć. Trzeba było się podnieść i wypełnić zlecenie, nim przełożeni uznają opóźnienie za oznakę krnąbrności i postanowią zafundować jej powtórkę z rozrywki. 
Z wysiłkiem wybiła pięścią dziurę w sklepieniu swojej kryjówki i wychyliła się z niej z trudem. Po tej wątpliwej przyjemności powinna wrócić do bazy i odespać kilka dni, pozwalając ciału dojść do siebie, ale w Korporacji nie mogło być o tym mowy. Miała być efektywna. 

Potoczyła wciąż zamglonym z bólu wzrokiem po niebie. Cholera. Słońce stało już wysoko, na oko było już po południu. A wyruszała przecież równo ze świtem. Najwyraźniej w końcu zupełnie omdlała – albo Burza trwała niespotykanie długo. 
Znów zabrzęczał nawikom. Tym razem zerknęła na wyświetlacz, przypięty do przedramienia. Na ekranie majaczyła zmartwiona twarz Halphasa. Gdy odebrała, demon wyraźnie odetchnął. 
– W porządku, Piękna? – spytał, a mimo użytego żartobliwego przydomku, w jego głosie nie było zwykłej kpiny. To było aż śmieszne. Gdyby lata temu ktoś jej powiedział, że będzie się babrać w śmieciach na zlecenie ludzi, a najbardziej będzie się o nią troszczył mieszkaniec Czwartego Kręgu Piekła, wyśmiałaby go. A tu proszę. 
– Widziałem tę burzę, mijała bazę. Była paskudna, więc chciałem się upewnić, czy nie trzeba po ciebie ekipy ratunkowej wysłać. 
Uśmiechnęła się słabo. Wciąż miała na sobie maskę, więc demon mógł co najwyżej zauważyć jej oczy, ale naprawdę była wdzięczna za troskę. 
– W porządku... – powiedziała cicho. – Żyję, jestem w całości... Tylko dziury nie zdążyłam zrobić dość głębokiej i mi protezę uruchomiło. – Demon aż sapnął. Wyraźnie chciał jej powiedzieć coś krzepiącego, ale komunikator znowu zawył. Połączenie priorytetowe. Przekleństwo, które rzuciła, sprawiło, że Halphas uniósł brwi. 
– Szacezew... – wyjaśniła z odrazą. – Muszę skurwiela odebrać... 
Nie tracąc więcej czasu, przełączyła linię. Zmartwioną twarz demona zastąpił rybi wytrzeszcz bladoniebieskich oczu. 
– Jak rozumiem, już wracasz. – Oznajmił lodowatym tonem. – Czekam na te próbki. 
Anielica cieszyła się, że ma maskę. Nie była chwilowo w stanie powstrzymać grymasu obrzydzenia, a gdyby człowiek to zauważył, na pewno sięgnąłby do tego pieprzonego panelu kontrolnego. A ona miała na razie dość. 
– Burza mnie zatrzymała, Inspektorze – odpowiedziała krótko. 
– Ile czasu potrzebujesz? – Spytał tonem luźniej pogawędki, ale oczy stały się jeszcze bardziej zimne, a na ustach pojawił się lodowaty uśmiech. Glorii ten wyraz twarzy dziwnie kojarzył się ze wrzodem. Co gorsza, wyraźnie mówił jej, że Szacazew już się nastawiał na "seans dyscyplinujący". 
– Jeśli nie wystąpią kolejne nieprzewidziane okoliczności, cztery godziny. – Gardło jej się ścisnęło. Korciło ją, by podać więcej, ale obawiała się, że sukinsyn w tej chwili ma przed oczami mapę z dokładnie naniesioną jej pozycją. A to by oznaczało, że będzie gorzej niż zwykle. – Pół na dotarcie do celu, pół na pobranie próbek, kolejne trzy na powrót... – Dodała, starając się nie okazać narastającego lęku. Ten typ reagował jak wściekłe zwierzę – atakował na pierwszą oznakę słabości. 

Poczuła mrowienie na plecach i tylko to zdążyło ją ostrzec przed uderzeniem. Smagnięcie bólu trwało ułamek sekundy – prawdopodobnie tylko musnął panel – ale urządzenie musiało być ustawione na maksymalną moc. Jak zwykle zacisnęła zęby, nie chcąc dać satysfakcji rybiookiemu sadyście, mimo wykończenia Burzą. Chociaż nie krzyknęła, oczy zaszły jej mgłą – i poważnie się zastanawiała, czy da radę latać po tym wszystkim. 

– Masz trzy godziny. I nie mam ochoty wysłuchiwać żadnych bzdurnych wymówek. – Zanim się rozłączył w jego oczach coś błysnęło, ale opanował się szybko. Mimo to, Gloria wiedziała. Pieprzony perwers cieszył się jej bólem. 
Znowu poczuła falę gwałtownej nienawiści, tym razem jednak wiedziała, kto i co jej jej celem. 

Ciężkim uderzeniem skrzydeł wzbiła się w powietrze, w locie regulując przyrządy. Cholera. Podając czas temu pieprzonemu sadyście nie wzięła poprawki na wyczerpanie. Wyglądało na to, że dostarczy jeszcze skurwysynowi rozrywki przed snem. Wyliczenia nawikomu podawały, że w obecnym tempie powrót do bazy zajmie przynajmniej pięć godzin. 





Jesnocia. Pisałam to już ponad rok temu i, mimo że poddałam dość zaawansowanej redakcji, ciągle mi się nie podoba. Ale potrzebuję do ciągu dalszego, a podobno nie jest takie złe, jak uważam, więc zaryzykuję. Zwłaszcza, że nie umiem pisać rzeczy od nowa.