20140715

||: O jeden most za daleko (część druga)

Żyję. Jesnocia. Nie wiem kiedy bedzie następna, ale będzie.

Świt nie różnił się wiele od poprzedniego. Wschodzące słońce barwiło na czerwono niskie czasze wzmacnianych stalą bunkrów, w których mieściła się baza RU-CZ01. Daleko na zachodzie widoczne były upiorne ruiny miasta, które niegdyś było Czelabińskiem.

Na szczycie jednej z betonowych konstrukcji siedział Halphas, gapiąc się w tamtą stronę. Gloria uśmiechnęła się do siebie. Mimo brutalnego życia, wciąż potrafiła docenić piękno, a jej przyjaciel bez wątpienia wyglądał efektownie. Siedział, lekko odchylony do tyłu, opierając się na rękach, wystawiając twarz do słońca; czarne, błoniaste skrzydła rozchylił lekko, by nie zawadzały. Górna część jego twarzy, pokryta gładkim, kościanym pancerzem przypominała subtelną, złocistą maskę rodem z antycznych, weneckich karnawałów. Długie nogi wyciągnął przed siebie – sztuczną ugiął w kolanie, przytrzymując swój karabin snajperski.

Drzwi do bunkra zamknęły się z sykiem za Glorią. Demon, zaalarmowany dźwiękiem, odwrócił głowę w jej kierunku. Czerwone oczy rozjarzyły mu się niczym latarnie, gdy odsłonił lekko spiczaste zęby w uśmiechu.

– Trochę ci zeszło, Śliczna. Siedzę tu prawie dwadzieścia minut – oznajmił, zarzucając karabin na ramię i podnosząc się na nogi. – Już myślałem, że postanowiłaś mnie tu zostawić.

– Miałam taki burdel na kwaterze, że to musiało potrwać – odpowiedziała, łykając tabletki. – Ale nie wyglądałeś, jakby czekanie sprawiało ci przykrość.

– Lubię wschody słońca. Mam miłe wspomnienia. – Wzruszył ramionami, przekładając taśmę karabinu za szyję i wpinając go w uprząż na piersi. – Włosy ci się rozwaliły, Ślicznotko. Zasłaniają ten czarujący uśmiech.

Anielica wzniosła oczy ku niebu, ale posłusznie odgarnęła granatowe pasma do tyłu i poprawiła luźny węzeł.

– Można by pomyśleć, że te kpiny już ci się dawno znudziły – westchnęła, wyciągając maskę z kieszeni. – Zbieramy się?

Demon, zamiast odpowiedzieć, odbił się od kopuły bloku H i zawisł w powietrzu.

– Koordynaty? – Spytał. Gloria przesunęła palcami po nawikomie, wysyłając mu dane i ustawiając wczorajszy kurs.

– Dobrze byłoby załatwić to szybko. Nie mam ochoty spędzić kolejnego dnia w terenie.

– Dziewczyno! – Roześmiał się demon serdecznie. – Ja mam dzisiaj jeszcze zamiar sprawdzić, ile się uda w ciebie wcisnąć tej paskudnej, sztucznej whisky. Oczywiście, że nie spędzimy całego dnia w terenie.

Gloria uśmiechnęła się ciepło – choć sam koncept przyjaźni, zwłaszcza z demonem, wciąż był dla niej czasem niepojęty, musiała przyznać, że to naprawdę przyjemne uczucie. Chociaż, jak każdy z Bezdomnych, czuła się opuszczona i zdradzona przez Pana – zwłaszcza w pierwszych latach po Apokalipsie – z czasem zaczęła doceniać możliwości, które dało jej zesłanie na Ziemię. Póki służyła Panu w Zaświatach, była tak naprawdę na wpół świadoma. Jej osobowość była co najwyżej zalążkiem; cała jej indywidualność była jak kształt ostrza, dostosowanego do starannie określonych zadań. Nie było w niej miejsca na sympatie i antypatie, na pasje inne niż służba. Istnienie było łatwiejsze – lecz czy można je nazwać życiem? A Gloria odkryła jakiś czas temu, że naprawdę lubi żyć, nawet, jeśli wiązało się to okazjonalnie z nieprzyjemnościami w rodzaju Inspektora.

Hal kręcił wokół niej ósemki, gdy wzbijała się powolnymi uderzeniami skrzydeł w powietrze. Gloria nie miała siły na takie zabawy. Zatoczyła koło, łapiąc wysoki prąd powietrza i skręciła prosto w kierunku odwiedzonej poprzedniego dnia radiowyspy.

Demon faktycznie wyglądał, jakby męczyło go długotrwałe zamknięcie w bazie; jego lot niewiele dzieliło od popisów akrobatycznych. Wzbił się w powietrze efektowną spiralą, odwrócił w locie na plecy, po czym zapikował, przelatując tuż pod Glorią. Zahamował z dużą prędkością nad ziemią, tylko po to, żeby sekundę później okrążyć równo lecącą anielicę ciasną pętlą. W ostrym, porannym słońcu jego rozwiane włosy przypominały płynny ogień. Bezdomna uśmiechnęła się mimowolnie.

– Hej, Hal – odezwała się przez komunikator. Wiatr nie pozwalałby na prowadzenie rozmowy inaczej. – Jesteś ponoć nierozlatany, a my mamy koło trzech godzin lotu. Ponaciągasz się.

– Od razu ponaciągam… – roześmiał się demon w słuchawkach. – Nie takie rzeczy się robiło.

– Jak uważasz. Ale jak potem zaczniesz nam jęczeć, że chodzisz sztywny, to pijemy na twój koszt.

Halphas parsknął.

– Prawdę mówiąc, Ślicznotko, liczyłem na to, że wkupię się w twoje łaski na tyle, żebyś stawiała. – W jego głosie słychać było rozbawienie. – Wyprztykałem się z kredytów na ten miesiąc.

– A ja, głupia, myślałam, że to za moim dziewczęcym urokiem tęsknisz – wychrypiała do mikrofonu, śmiejąc się gardłowo.

– Ej, to całkiem niezły bonus do tego barwionego spirytu, który tutaj nazywają whisky.

– Znowu próbujesz mnie omamić. Potem wykorzystasz i porzucisz!

– Solennie ci obiecuję, że nie porzucę, dopóki masz coś na koncie – odparł Halphas z udawaną powagą.

– I wierz tu w czyste intencje demona… – Gloria uśmiechnęła się krzywo pod maską.

– Hej, Ptaszyno, to już rasizm! – Śmiech Halphasa zawibrował w słuchawkach specyficznym pogłosem, który nie mógłby wydobyć się z ludzkiego gardła.

– Żaden rasizm, sama prawda! – Gwałtowny podmuch wiatru szarpnął Glorią. Nadwyrężone mięśnie pleców zaprotestowały gwałtownie, gdy jej plecy przeszedł ostry spazm bólu. Zaskoczona, opadła kilkanaście metrów, nim złapała nieco spokojniejszy prąd powietrza.

– Wszystko w porządku? – Spytał demon, wzbijając się wyżej, by znaleźć się na tym samym pułapie, co ona. Nie mógł oczywiście darować sobie zrobienia efektownej świecy, gdy nadrabiał wysokość.

– W porządku. Na górze zrobiło się chłodno – wycedziła Bezdomna, zaciskając zęby. Wiedziała wprawdzie, że Halphas nie uwierzy w taką bzdurę, nie mogła się jednak zmusić do tego, żeby przyznać w jak fatalnym jest stanie. Ten sam upór, który utrudniał jej kontakty z Szacazewem, powstrzymywał ją przed uznaniem, że działania Inspektora mogły w końcu odnieść skutek.

Demon nie skomentował tego ani słowem, wiedziała jednak doskonale, że ją przejrzał – wyrównał bowiem lot, łapiąc ten sam prąd, co ona i trzymając się w odległości kilku metrów.

W Glorii duma walczyła z rozsądkiem – w głębi ducha rozumiała, że troska Hala nie jest nieuzasadniona, jednak miała nieodpartą ochotę wyrwać się spod jego milczącej kurateli, mimo bólu udając, że wszystko jest w porządku.

W końcu nie wytrzymała – pokora nigdy nie należała do cnót, którymi mogłaby się pochwalić – i, czując każde włókno neurowszczepów wbudowanych w sztuczne skrzydło, pełną gracji śrubą wzbiła się wyżej. Manewr był niewątpliwie efektowny, ale szalenie bolesny. Do oczu napłynęły jej łzy, gdy jęknęła, mając nadzieję, że wyłączyła mikrofon – nie chciała, żeby Halphas to słyszał.

Albo miała szczęście, albo demon postanowił to dyplomatycznie zignorować – bez słowa zakręcił wokół niej pętlę i wrócił do przerwanych akrobacji, choć Gloria miała poważne wrażenie, że robi to na jej użytek; w jego ruchach nie było już czuć tego entuzjazmu, co wcześniej.

– Przegapiłam ostatnio coś ciekawego? – Spytała, chcąc przerwać ciężką ciszę, która zapadła między nimi.

– Sam nie wiem – głos Halphasa wydawał się dziwnie zniekształcony. – Balthashaar ostatnio się przyczepił do jednej z tych nowych laborantek. Wygląda na to, że mu się spodobała.

– Laborantka? – Anielica była szczerze zaskoczona. – Człowiek? – Pytanie było właściwie niepotrzebne. Praktycznie nie zdarzało się, żeby Bezdomni byli obsadzani na stanowiskach technicznych. Nie było to wprawdzie ściśle zabronione, jednak Gloria nie słyszała o takim przypadku – ludzie z Korpo najprawdopodobniej obawiali się, co może zrobić Bezdomny z szerszymi uprawnieniami.

– No właśnie. – Halphas brzmiał na zniesmaczonego. Podobno poza Korporacją zdarzały się związki pomiędzy ludźmi, a Bezdomnymi – trudne, choćby przez wzgląd na różnice w długości życia. W warunkach panujących w Korporacji było to właściwie nie do pomyślenia – przepaść była zbyt duża. Bezdomni, spłacający swoje oszukańcze kontrakty, nie żywili specjalnie ciepłych uczuć w stosunku do swoich pracodawców, o których myśleli raczej jak o dozorcach więziennych. Ludzie – właściwie całkiem rozsądnie – trzymali się na duży dystans od tych potężnych istot, których posłuszeństwo wymuszali przy pomocy neurowszczepów stymulujących receptory bólu. W efekcie jedni i drudzy zgodnie wzdrygali się na samą wzmiankę o tego rodzaju relacjach. Absolutnie nic dobrego nie mogło wyniknąć z sytuacji, w której demon usiłuje poderwać ludzką dziewczynę.

– Ktoś mu próbował wybić to z głowy?

– Moriel, ale wiesz, jaki on jest. – Halphas prawie się roześmiał. – Z całego jego gadania wyszło tyle, że Balthashaar zawziął się jeszcze bardziej. No bo co, on nie da rady?

Gloria nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć – zawsze uważała Balthashaara za durnia, ale tym razem przeszedł samego siebie. A choć nie miała o nim najlepszego zdania, nie chciała, żeby zrobił sobie krzywdę – odczuwała pewne braterstwo z innymi Bezdomnymi Korporacji.

Rozmowa na temat kłopotów ich wspólnego towarzysza miała swoje zalety – z wrażenia niemal zapomniała o bólu, jaki sprawiało jej każde mocniejsze uderzenie wiatru, dzięki czemu podróż na radiowyspę nie dłużyła się jej tak, jak się spodziewała. Krótko po 0900 podeszli do lądowania, tym razem z nieco mniej zarośniętej strony skażonego obszaru.

– No to, Piękna, próbki i do baru. – Demon uśmiechnął się do Glorii zza maski. – Należy ci się.

– Należy mi się też sen na czymś, na czym mi się mieszczą skrzydła – odpowiedziała, kucając w szlamie i zabezpieczając pierwszą z próbek. Zabrzmiało to nieco bardziej zrzędliwie niż planowała. – Ale bar jest całkiem przyzwoitą alternatywą.

– Dobra, daj mi listę i parę probówek, szybciej dotrzemy do naszego sikacza – demon wyciągnął w jej stronę urękawicznioną dłoń.

Nie mogła się z tym kłócić, wcisnęła więc mu w dłoń pełen pakiet i rozeszli się w przeciwnych kierunkach, zbierając do fiolek gumowaty szlam i fosforyzujące porosty.

Była już w połowie pracy, gdy w błocie dostrzegła świeży, mocno odbity ślad małej stopy. Dziecięca nóżka, która zostawiła ten ślad była obuta zupełnie nieodpowiednio do panujących na radiowyspie warunków – bucik miał zupełnie gładką podeszwę z niewysokim, ale wyraźnym obcasikiem. Odcisk był jednak pojedynczy, jakby dziecko, które go zostawiło, odbiło się w tym miejscu w kilkunastometrowym skoku.

Odruchowo rozejrzała się dookoła – trop był wyraźny, z ostro zaznaczonymi krawędziami, świadczącymi o tym, że jest zupełnie świeży, zostawiony najwyżej kilka minut temu – szlam, którego próbki Gloria właśnie zbierała, miał tę właściwość, że naruszony, wygładzał się dość szybko.

Anielica rozejrzała się dookoła, na wpół oczekując, że znów zobaczy w zaroślach błysk czerwieni, jednak zagajnik wydawał się zupełnie pusty. Poza tajemniczym śladem w błocie, nic nie wskazywało na to, żeby ktokolwiek tu był w ostatnim czasie.

Z zamysłu wyrwał ja szum w słuchawkach.

– Skończyłem. Zbieramy się? – spytał Halphas, lekko zniekształconym przez zakłócenia głosem.

Gloria niemal podskoczyła. Była szczerze zaskoczona – nawet biorąc pod uwagę czas, który zmarnowała, wpatrując się w dziwny ślad, Hal nie powinien być od niej aż tyle szybszy. Musiała być zmęczona bardziej, niż przyznawała się sama przed sobą. Jakby było tego mało, zakłócenia głosu nigdy nie były dobrym znakiem.

– Jeszcze mam kilka probówek do zrobienia – odpowiedziała. – Potrzebuję jeszcze chwilę.

Halphas odezwał się po chwili ciszy, która pewnie byłaby znacząca, gdyby Gloria wiedziała, co ma przez nią rozumieć.

– Idę do ciebie – powiedział tylko.

Faktycznie, nie trwało długo, zanim demon wychylił się z krzaków, ponury jak rzadko. Zanim zdążyła spytać, o co mu chodzi, w milczeniu odebrał od niej część pozostałych probówek, wręczając jej w zamian wypełnione. Anielica, zaniepokojona trzeszczeniem słuchawek i upływem czasu, nawet nie protestowała, tłumacząc sobie, że demon, podobnie jak ona, musi być zaniepokojony zmianą powietrza – choć w głębi serca wiedziała, że sama Burza nie wprawiłaby go w taki nastrój. Po niecałych dziesięciu minutach sprawdzała już zgodność próbek ze zleceniem, kwadrans później byli już w drodze powrotnej.

Godzina lotu minęła im we względnym spokoju, mimo że ciężkie milczenie Halphasa wytrącało Glorię z równowagi, a coraz częstsze zakłócenia przyrządów przyprawiały ją o dreszcze. Jednak, gdy rozglądała się po horyzoncie, nigdzie nie było widać oznak nadchodzącej Burzy, lecieli więc dalej, chcąc jak najszybciej znaleźć się z powrotem w bazie.

Burza wreszcie się pojawiła, jakby znikąd: nie dalej niż kilka kilometrów od ich pozycji, powietrze nagle zaczęło drżeć tak mocno, że jej obszar wyglądał niemal na rozmyty. Przez neurowszczepy w protezie przeszła ostra fala bólu, powodując, że na chwilę straciła sterowność i zaczęła spadać jak kamień, łapiąc równowagę dopiero kilkadziesiąt metrów niżej, niepokojąco blisko ziemi. Kątem oka zauważyła, że Halphas miał podobny problem, ale poradził sobie dużo sprawniej – skurcz nogi nie wpływał na jego możliwość lotu tak bardzo, jak paraliż skrzydła Glorii, był też w dużo lepszej kondycji.

Przystąpili do lądowania niemal w tym samym momencie, bez słów zgadzając się, że nie ma na co czekać. Mieli zaledwie kilka minut na to, żeby przygotować schronienia, co bez użycia magii było praktycznie niemożliwe. Gloria jednak, sztywna z bólu, nie mogła zmusić się do tego, żeby skorzystać z zaklęcia, w zamian desperacko rozgrzebując ziemię nożem.

Halphas, widząc co robi anielica, zaklął głośno, wykreślił sigil, otwierając ziemię tuż pod nogami Glorii i kulejąc, zwalił się na nią, wpychając ją do powstałej dziury. Kolba karabinu demona uderzyła anielicę w tył głowy, jej skrzydło wbiło się mu boleśnie w szyję. Nie było jednak czasu, żeby ułożyli się wygodniej – demon nie zwlekając zamknął ich kryjówkę pośpiesznie wyszeptanym zaklęciem, wywołując syk bólu Glorii.

– Poszerzę to może – zaproponował lekkim tonem, przygotowując kolejny sigil – nora, którą zrobił, była dość głęboka, żeby bezpiecznie przetrwać Burzę, jednak nieco zbyt wąska na ich dwójkę: żadne z nich nie mogło się nawet obrócić.

Gloria nie odpowiedziała, pokręciła jednak przecząco głową, pakując mu włosy do ust i nosa. Demon odchylił się odruchowo, zahaczając fragmentem uprzęży o sztuczne skrzydło Glorii. Anielica syknęła, sztywniejąc jeszcze bardziej – odkąd wylądowali w kryjówce leżała kompletnie bez ruchu, napinając wszystkie mięśnie do granic możliwości. Halphas westchnął.

– Jak uważasz. – Starając się ruszać jak najmniej przesunął lekko głowę, próbując zmniejszyć nacisk jej skrzydła na swoją tchawicę, po czym zastygł nieruchomo.

Pozycja, w której leżał, była koszmarnie niewygodna, jednak pozwoliła mu zauważyć, że choć ich kryjówka była głęboka na tyle, że jego ból nogi był zupełnie do zniesienia, to Gloria zachowywała się niemal jakby była przysypana tylko cienką warstwą ziemi. Sztywna, co chwila wydawała z siebie stłumione dźwięki, które mogły być zarówno próbą zapanowania nad krzykiem, jak i płaczem.

Gdy Burza wreszcie przeszła – żadne z nich nie było pewne, ile trwała – Halphas gwałtownym uderzeniem mocy odsłonił ich kryjówkę. Gloria wrzasnęła.

Demon szybko podniósł się z jej pleców, pomagając sobie skrzydłami w wydostaniu się z ciasnej dziury.

– Hej, Śliczna, wszystko w porządku? – spytał, zaniepokojony. Gloria w milczeniu pokiwała głową, podnosząc się powoli na kolana. Wstawała bardzo ostrożnie, jakby bała się każdego ruchu. Gdy się wreszcie odwróciła do przyjaciela, spojrzała gdzieś w przestrzeń, unikając jego spojrzenia i ostrożnie rozłożyła skrzydła. Czy raczej spróbowała – proteza rozłożyła się do połowy, zdrowe skrzydło jednak podkurczyło jej się gwałtownie, odmawiając posłuszeństwa.

– Nie polecę – wychrypiała, jakby zawstydzona, wciąż nie patrząc na demona. Halphas odgarnął czerwone włosy z czoła.

– No to mamy problem.